Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/73

Ta strona została przepisana.

ni. Ileż tu rzeczy nieznanych, niewidzianych a cudownie pięknych! Na przykład wielki namiot zręcznie z płócien spięty a w nim kuźnia, na przykład kuchnie polowe, na przykład gilza wystrzelonego naboju świecąca jak klejnot a choćby tylko nieodgadniony czesko-polsko-niemiecko-włoski dyalekt, jakim oficer przemawia do żołnierzy, język, którego godzinami można słuchać nie wychodząc z zachwytu, tyle ma niespodziewanych zwrotów i określeń. Grodzony w małem miasteczku na prowincji, gdzie za moich lat dziecinnych wojsko austrjackie donaszało jeszcze zapomniane dziś białe „waffenrocki“, z doświadczenia wiem, iż żołnierze i dzieci bardzo się lubią. Iluż to przyjaciół zdobywa sobie mały chłopiec wśród tego mnóstwa, przyjaciół, o których w domu nikt nie wie, ale którzy dla chłopca przechowują kawałki podków, gilzy, stare portepee, błyszczące guziki, kawałek wosku do czyszczenia „kupli“ i inne skarby, podczas gdy chłopiec „gwizda“ dla nich w dobroci serca ciastka, cukierki, owoce i — papierosy. Jak niewiadomo skąd ci przyjaciele przychodzą, tak dnia jednego nie wiadomo dokąd odchodzą i chłopak naraz widzi tylko pusty plac słomą i sianem zaśmiecony; w parę dni później zapomnie twarze swych przyjaciół, ale nie zapomnie nigdy, że byli to dobrzy ludzie, którzy umieli opowiadać strasznie śliczne historyjki i strugali z drzewa przepiękne pałasze i „gwery“.
Nie jesteśmy dziećmi, abyśmy mogli oszałamiać się takiemi rzeczami, to prawda. Wojna, przemarsze wojsk, widok rannych, pochód „szpiegów“ prowadzonych przez żandarmów lub jeńców kordonem wojskowym otoczonych — to dla tych malutkich tylko wspaniałe sensacje, bajeczne widowiska, którym się przypatrują płonącym wzrokiem i z zarumienionemi policzkami. Wszakże na pograniczu alzackiem dzieci na widok pękających w powietrzu granatowi szrapneli wybuchały okrzykami radości, myśląc, że to takie piękne ognie sztuczne i rakiety. Lekkomyślność tego rodzaju zbrodniczą byłaby u ludzi dojrzałych; ale uczmy się od dzieci beztroskiej wiary, ich ufności w życie i w ludzi i ich słonecznej a pokornej nadziei. W takich czasach, jak dzisiejsze, nie jesteśmy niczem silniejsi ani mądrzejsi od tych maluczkich.


NOC.

Przedziwne były tego roku noce letnie, tak pogodne, dyskretnie jeno gwiazdami osrebrzone, bez tego dorobkiewiczowskiego przepychu wyiskrzonego brylantami nieba, bez dyademu drogi mlecznej,