artylerji przemaszerowywał. W innem znowu miejscu, gdzie przejeżdżały fury rekwirowane przez wojsko, jakiś obywatel, zapytany przezemnie, co się dzieje, odpowiedział:
— Fury jadą! Od trzeciej godziny tak już jadą!
I on od trzeciej popołudniu do siódmej wieczorem stał w tumanach kurzu miejskiego i z kolosalnem zajęciem przyglądał się się jadącym furom!
Robili tak nietylko prości ludzie ale i inteligiencja. Jedni — ponieważ pchała ich na miasto zresztą niewinna nawet ciekawość, drudzy — ponieważ nie mieli nic do roboty. Ci, którzy przywykli spędzać popołudnie w kawiarniach, nie znaleźli w nich pism zagranicznych ani ilustrowanych, nie mieli co czytać. Innych denerwowała dezorganizacja domu. Synowie we wojsku lub w legji, na ćwiczeniach, inni, skauci, na służbie, córka albo na praktyce szpitalnej jako pielęgniarka Czerwonego Krzyża albo szyje gdzieś wraz z matką ubrania czy bieliznę dla ochotników. Jeszcze inny wysiedzieć nie mógł w domu, bo mu tam znów płakali za synem. A inny szedł w tłum, w gwarze i zgiełku zapomnieć o swym bólu. Kto zwykł był czytać czy zabawiać się muzyką czy jaką sztuką, jakiemiś studjami — rzucał w kąt książki i nuty, też szedł na miasto. Wszyscy wzruszeni, podnieceni, niespokojni, zdenerwowani. Wciąż rozlegały się pytania: — Co słychać? Co nowego? — poczem następowały odpowiedzi, zaczynające się od „podobno“ lub „mówią“.
Przygotowany na wielkie rzeczy człowiek chce wiedzieć, co się dzieje. Coś się przecie musi dziać! Ba, wielkie rzeczy nie dzieją się w jednej chwili — trzeba czekać. Rzecz niełatwa! Nie każdy czekać umie. A każdy chce wiedzieć, więc owe wszystkie „mówią“ i „podobno“ przyjmowano jako rzeczy zupełnie autentyczne. Mniejsza z tem, czy to były wieści pomyślne lub nie! Przedewszystkiem były niesprawdzone, niewiarygodne, sprzeczne, bezsensowne — ale powtarzano je skwapliwie i bez żadnych zastrzeżeń. Nie, przeciwnie, z zastrzeżeniami, stwierdzającymi absolutną wiarygodność informacji i informatora. Mówił mi to człowiek, który, słowo honoru panu daję, nigdy w życiu nie skłamał — zapewnia informator i pali bez ceremonji jakąś wierutną blagę. A tak się obwarował, że zaprzeczyć mu nie można, nie obrażając jego i „człowieka, który nigdy w życiu nie skłamał“. Zaś brednia brednią! Każdy twierdzi, że coś nadzwyczajnego widział, każdy chce przynieść jakąś sensację. I tak opowiedział mi ktoś jakąś przerażającą plotkę.
— Kto panu to powiedział? — pytam.
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/86
Ta strona została przepisana.