na tę straszną wojnę. Ten kawałek płótna czy batystu, to symbol jego ojczystej wsi, jego ukochania, szczęścia, jego tęsknot i młodości. Kiedy tę chusteczkę ma na sercu, jak gdyby go osłaniały dłonie tych wszystkich — a tak niewielu — a tak niewielu! — którzy mu szczęśliwej drogi życzyli; a kiedy tą chusteczką obciera czoło, to oto obciera mu je jego narzeczona, jej miłość, jej dobre serce, jej pamięć i jej grube ale kochające ręce, przyzwyczajone do wideł i konewek. Dla niego ciężkie życie w małej wioseczce, to wszystko, całe szczęście. Patrzcież, jak dużo, ale i jak mało zarazem! Nie strasznaż to rzecz takich biedaków pozbawiać tej małej odrobiny, którą swoją nazywają i pędzić ich na śmierć w obce, nieznane kraje?
Ale wzięli oni ze sobą nie tylko te chusteczki. Wzięli z domu coś, czego brakuje wielu szczęśliwszym i zamożniejszym ludziom a co im cierpliwie i z uśmiechem pomaga nieść i tornistry ciężkie i broń i amunicję i rany krwawe i znużenie straszne i całe to przygniatające brzemię wojny. Wynieśli ze wsi swojej niezłomną, gorącą wiarę w Boga.
Jeden z nich pokazywał mi czapkę połową, rozdartą kulą rosyjską tuż nad mosiężną różyczką.
— O włosek niżej a padłbym z pewnością! — opowiadał mi żołnierz. — Ale ja się przed bitwą przeżegnałem i krzyż mnie zasłonił.
Oto „charakternicy“ straszliwi, których się kula nie ima. Mają oni swe niezłomne sposoby, mają czary niezawodne swych naiwnych, prostych dusz, żołnierze-dzieci mają szczęśliwą ufność w Boga, Ojca swego jedynego i dlatego idą w ogień i śmierć spokojni, wierząc pewnie, iż On czuwa nad nimi, dlatego giną z uśmiechem na ustach a rany swe znoszą pokornie i cierpliwie. Dlatego ci ludzie cisi są w szeregach, gdy kule świszczą i dlatego cisi i pokorni mocują się z głodem i nielitościwością krzemienia w swych ukochanych wioskach.
Błogosławieni cisi i ubodzy duchem...
Mozę ubodzy duchem ale przebogaci sercem, które ich nigdy nie zawodzi.
Rozsypało się tego biedactwa mrowie na mokrych, zielonych równiach galicyjskich, pociekła ich słoweńska krew obficie, pogubili braci i towarzyszów w wąwozach, lasach, błotach i jarach. Czy wiedzieli za co się biją? Co im, w ich małych, górskich wioskach przyniosłoby zwycięstwo? Zali „kremen“ stałby się przez to mniej twardym a ziemia żyźniejsza?
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/92
Ta strona została przepisana.