Opowiadam to dlatego, żem to widział i że skutkiem tego mogłem uwierzyć w coś, czegobym był nigdy nie przypuścił, a mianowicie, iż wojsko austrjackie dopuszczało się rabunków w swym własnym kraju. Tego ja na własne oczy nie widziałem, widziałem jednak zbiorowy list, jaki do naszej redakcji przysłało kilkunastu znanych i poważnych obywateli z wschodniej Galicji. W liście tym, o którym już wspominałem, była mowa o huzarach węgierskich. Otóż obywatele podpisani na liście stwierdzili, iż huzarzy węgierscy rabują i wybijają bydło, wpadają do domów i domagają się pieniędzy, szablami tną po rękach niewinnych, ludziom każą w polu klękać przed sobą. Byliśmy w bardzo przykrem położeniu, bo dać ten list z podpisami znaczyło narazić biednych ludzi na prześladowania, zaś dać go bez podpisów — to mogło znów ściągnąć na nas burzę za szerzenie bezpodstawnych a ubliżających armji pogłosek.
Buta i pewna siebie mina wojsk idących na pole bitwy, nie licowały zupełnie z wyglądem i zachowaniem się żołnierzy, którzy z przegranych bitew wracali. Austrjacy pobici stawali się pokorni, potulni, źli, przygnębieni, obojętni na wszystko i bezwstydni. Zwykle żołnierze wracający z bitw przegranych mają miny niewyraźne, ale to, na co pozwalało sobie wojsko austrjackie pod tym względem przechodziło wszelkie granice. Ci ludzie w mgnieniu oka zmieniali się w chorych dziadów, rozpuszczali najpotworniejsze wieści o straszliwej rosyjskiej przewadze, o zdradach ludności i zdradzie i tchórzostwie oficerów. — Z za ognia i dymu świata bożego nie widać, a mrowie ich idzie niezliczone — tak mniej więcej wszyscy opisywali bitwy. — Nasz pan oberleutnant majora zastrzelił, bo major krzyczał: — Ratuj się, kto w Boga wierzy! — opowiadał mi pewien artylerzysta. Nie notuję wszystkich takich plotek, bo było ich mnóstwo ogromne, ale zwykły śmiertelnik wywnioskować z nich musiał, że albo armja austrjacka ma do walczenia z potęgą niezmiernie przeważającą, a w takim razie co znaczyło to bezmyślne lekceważenie sobie wroga i oszukiwanie ludności, albo też sztab austrjacki nie może się nawet równać z rosyjskim. Trudno mi dziś powiedzieć, co istotnie było w tem wszystkiem, wątpliwości jednak nie ulega, że wrażenie, jakie na Lwowie armja austrjacka robiła, nie może zasługiwać na nazwę poważnego.
Brak dyscypliny, znęcanie się nad ludnością, patetyczne sceny, mowy, buta a potem nagłe przygnębienie, chaos w intendanturze, brak jakiejś organizacji, któraby rannych i zbiegłych żołnierzy skierowywała na jakieś punkty i nie pozwalała im wałęsać się po mie-
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/95
Ta strona została przepisana.