ście, żebrząc i plotkując — to wszystko było przeżytkiem wojen starego stylu, przeżytkiem niezgodnym z duchem nowoczesnych, olbrzymich armji, będących właciwie ogromnemi aparatami precyzyjnemi. Tak wojować i marnować ludzi można było tylko wówczas, kiedy człowiek jako taki nic nie znaczył, kiedy żołnierze byli tylko jedno-dniówkami w pięknych mundurach. Inaczej rzecz miała się z tymi pułkami, które myśmy wówczas we Lwowie widzieli. To było przeważnie pospolite ruszenie — ludzie starsi, poważni, fizycznie niedomagający, mający swoją pewną wartość obywatelską ojcowie rodzin. Poprostu przykro było patrzeć na tych udręczonych, wychudłych i zmizerowanych pospolitaków, z wpadniętymi policzkami, z zarośniętemi i przygnębionemi twarzami. Bezsilni, nie mogąc ani jednem słowem zaprotestować, zdegradowani i zdeklasowani ci inteligentni i spokojni obywatele biernie i w milczeniu brnęli w krwawą i beznadziejną awanturę polityczną. Armja złożona z setek tysięcy pracowitych, starszych już, porządnych i zacnych obywateli, może być istotnie ideałem armji wogóle, jest to bowiem w samej rzeczy armja narodowa. Ale też i obchodzić się z nią trzeba inaczej, nie z butą i lekkomyślnością oficerka „Aus der guten, alten Zeit“, nie z bezwzględnością i niesumiennością zawodowego wojaka, dowodzącego sprzedanym lub nieuczciwie zwerbowanym chłopom. Nie wiem, czy to się zmieniło później, choć wątpię, bo sądząc z tego, co opowiadali jeńcy, w armji austrjackiej w dalszym ciągu musiały panować nieświetne stosunki; w każdym razie stwierdzam, że w pierwszej chwili nie miałem wrażenia, aby ta armja stała na wysokości swego zadania. To nie była masa przepojona jednym wielkim, choćby tylko żołnierskim lub nawet żołdackim duchem; to był tłum różnorodny, skitowany bardzo powierzchownie nieszczerą blagą i strachem przed sądem wojennym.
Takie wrażenie robiła armja austrjacka w początkach wojny.
Najpopularniejszy był we Lwowie 30 pułk piechoty, tak zwana „trzydziestka“ albo „lwowskie dzieci“. Służyli w nim przeważnie Lwowiacy, oczywiście nie arystokracja, ale głównie to, co się we Lwowie nazywa „baciarnią“. Byli to rzeźnicy, piaskarze, ceglarze, koźlarze, awanturnicy, którzy krewnych i przyjaciół mieli we wszystkich podmiejskich dzielnicach i we wszystkich kryminałach i „furdygarniach“. Rozumie się, że pułk ten ma swą historję, swą literaturę, swą sławę, swoje słownictwo i swój szyk, który naśladowali wszyscy cywilni przyjaciele „lwowskich dzieci“. Pieśni, układane przez bardów tego puł-
Strona:Jerzy Bandrowski - W płomieniach.djvu/96
Ta strona została przepisana.