Mąż jej, człowiek niezły, ale bardzo jeszcze młody, ulegał we wszystkiem matce, której się bał jak ognia. Zresztą rzadko kiedy wogóle bywał w domu, ponieważ, pracując u miejscowego kupca jako pomocnik, cały dzień do późnej nocy nieraz harował w jego składzie, albo też wyjeżdżał na jarmarki, często tygodnie całe spędzając w ten sposób za domem. Zapracowany był tak, że gdy mógł chwilę odpocząć, o niczem nie chciał słyszeć. Małżeńska etykieta zabraniała mu jakichkolwiek czułości z żoną, do której się też prawie nie odzywał. Nie był dla niej wrogo usposobiony, ale poprostu szczerze nie dbał o nią. Ale gdyby nawet zajął się jej życiem, przez myśl nie byłoby mu przeszło, że żona jego może się czuć nieszczęśliwą i że potrzebuje jego opieki i obrony. Bo cóż się jej złego działo? Czyż nie żyła jak miljony innych kobiet od wiek wieku? A że tam czasem matka pokrzyczała lub starsze bratowe poszturknęły — cóż znów wielkiego? Chińczyk jest na spory i kłótnie kobiece tak obojętny, że gdy stojąc przed bramą, słyszy dolatujące z podwórza wrzaski rozżartych, do wściekłości doprowadzonych jędz, nie ruszy się nawet i nie przerwie rozmowy z sąsiadem.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/138
Ta strona została przepisana.