trzejszego targu. Przed domy, okalające plac, zajeżdżały ładowne, ciężkie wozy okolicznych kupców; przyjezdni pukali do znajomych, do których w czasie targu zwykle zajeżdżali. W jednem miejscu szewczyna, lichutki partacz wioskowy, wręczał załatane ciżmy wieśniakowi, który do nadstawionej prawej dłoni zesypał mu ze sznurka garstkę dziurawych pieniążków.
Fu Wang uśmiechnął się na ten widok gorzko.
— Nawet taki partacz potrafi zarobić — pomyślał — a tylko ja jeden nie, uczony Doktor Literatury!
Na końcu targowiska rosła piękna, stara akacja, pod którą ktoś ustawił stos kamieni, niby ołtarz. W cieniu drzewa siedzieli na tym stosie trzej koledzy Fu Wanga: Kandydat Literatury i dwaj bakałarze. Rozumie się, plotkowali. Dawniej Fu Wang chętnie z nimi obcował, bo choć plotki go nie bawiły, to jednak rad brał udział w uczonych dysputach, zwłaszcza na tematy literackie. Bo o czemże innem mają rozmawiać uczeni? Znane jest przysłowie: Rzeźnik mówi o wieprzach, uczony o książkach.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/39
Ta strona została przepisana.