aby prom się nie przechylił, a wszyscy patrzą w marszczącą się drobno wodę, myślą o głębinach rzeki, o tem jak tam musi być zimno, i że na świecie jest ciepło, i że żyć dobrze.
Wbijając długie, okute żerdzie w dno, przewoźnicy, zgięci nisko, kroczą z jednego końca promu na drugi.
Aż wreszcie prom szczęśliwie przybił do drugiego brzegu i ludzie wysiadają.
Kiedy przy wsiadaniu wszyscy tłumili się zwartą gromadą, teraz ten, kto znalazł się na brzegu, idzie przed siebie, nie oglądnąwszy się nawet. Na promie to było społeczeństwo, ożywione jedną wspólną myślą, na lądzie to jednostki, myślące wyłącznie o sobie. Gromada rozłazi się ścieżkami, wiodącemi przez zielone pola, tu szmaragdowe, tam turkusowe, tam zielono-srebrne, to znów pozłociste. Ludzie idą wśród tych pól powoli, maleńcy, jak niebieskie owady. Każdy dźwiga swój tobół lub swój kosz i brzemię swych myśli.
Ale prom zaludnia się znów ludźmi z „tamtego brzegu“. Widać, jak władowują wielkie skrzynie, paki, wtaczają ładowne
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/45
Ta strona została przepisana.