mieli przyjaciół ani znajomych w mieście, jednoczyli się w kooperatywy, i rozsiadłszy się wygodnie w oberży, młodszych lub biedniejszych a chciwych zarobku studentów rozsyłali jako delegatów. Rozumie się, delegatowi dawano po parę „sznurów“ na przedwstępne wydatki.
Delegat szedł, gdzie na wietrze bujała się biało-czerwona girlanda z pomponów, oznaczająca wejście do gospody. Obok girlandy, na czarnej desce złotemi charakterami wypisane było nazwisko właściciela, zresztą doskonale znanego i zgóry już wciągniętego w spisek. Oberżysta za pewien procent wskazywał tych, którzy skłonni byli przyjąć studentów na mieszkanie, oczywiście za zapłatę zgóry. Szukanie mieszkań zaczynało się w oberży, a kończyło się miską grzanego piwa lub też paru kubkami grzanego czerwonego wina i pszennemi plackami z twarogiem. A potem utrudzeni studenci szli do swych kwater, gdzie z zadowoleniem, po kilkudniowym nieraz marszu, kładli się spać na robaczywych kangach.
Teraz znów rozpoczynało się poszukiwanie niezbędnego poręczyciela, który miał przedewszystkiem ręczyć za identyczność
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/54
Ta strona została przepisana.