sobie, chińskim zwyczajem, z jej krzyków i awantur robił, ale nie był do nich przyzwyczajony, a teraz, choć wszelka myśl o tem, aby on w czemś zawinił, była mu daleka, przecie doznawał niewypowiedzianie przykrego uczucia, bliżej nieokreślonego, niezrozumiałego, a mimo wszystko bolesnego.
Dom jego był cichy, napół biały od coraz silniejszych promieni księżyca. Okienka były czarne. W żadnem nie płonęło światło. Z podwórza tylnego nie dolatywał najmniejszy odgłos życia. Psa dawno już w domu Fu Wanga nie było. Cichy, milczący, coraz bielszy przy księżycu dom był podobny do trumny.
Fu Wang chciał wejść, ale w ostatniej chwili zatrzymał się i usiadł na schodkach przed domem. Myślał o rozprawach literackich, które zamierzał napisać, i o tych, które już był napisał, i robiło mu się coraz ciężej i coraz bardziej gorzko. Chwilami miał w rażenie, że to chyba tylko jakiś przykry sen, bo przecież niemożliwą rzeczą jest, aby on, syn zamożnych rodziców, właściciel tego domu, Fu Wang, Doktor Literatury, miał wraz z dziećmi i żoną zdechnąć z głodu lub powiesić się, a innego wyjścia nie widział.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś czternastej mili.djvu/93
Ta strona została przepisana.