I jakże to może być! Wszak tu dokoła wszędzie pełno ludzi, którzy mają zapasy żywności, mają co jeść, spodziewają się nowych zbiorów, któremi zapełnią śpichrze, stodoły i śpiżarnie, a jemu głód skręca kiszki, a jego rodzina głodna!
Uczuł, że ktoś za nim stoi.
Domyślił się, że to żona.
Usiadła przy nim na schodach w białym, połatanym, lecz wciąż jeszcze przyzwoitym kaftanie jedwabnym i tak w milczeniu jakiś czas siedziała, cała biała, jak duch żałobny. A potem zaczęła mówić głosem cichym, żałosnym, zmęczonym[1]:
— Nie mogę już dłużej wytrzymać. Gdybym nie miała dzieci, utopiłabym się. Ale muszę żyć, muszę te maleństwa ratować.
— Ja nic zrobić nie mogę — odpowiedział Fu Wang.
— Wiem. Ale ja mogę, jeśli mi nie zabronisz.
— Co chcesz zrobić? — zapytał.
— Pójdę z dziećmi do matki.
- ↑ Nie znając języka chińskiego, a nie chcąc tworzyć sztucznej, rzekomo chińskiej gwary w języku polskim, autor wyraża myśli swych chińskich bohaterów sposobem europejskim.