Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/101

Ta strona została przepisana.

wtarzam, dziedziniec i dwór był tego dnia jak wymarły! — przechodził koło sadzawki pewien młody fornal, który usłyszawszy pisk Kaśki i gniewne chrząkanie maciory, wyrwał natychmiast kół z płotu, skoczył nad sadzawkę i, w mgnieniu oka zorientowawszy się w sytuacji, maciorę odpędził, mnie z sadzawki wyciągnął i w ten sposób życie mi ocalił.
Teraz zobaczycie, czytelnicy, Prababcię.
W południe, kiedy cała czeladź zasiadła do obiadu, Prababcia wzięła mnie za rękę i poprowadziła do kuchni. Ujrzawszy ją, ludzie chcieli wstać, na co jednak nie pozwoliła. Powoli podeszła wraz ze mną do parobka, który (pamiętam, jakgdyby to było dziś) siedział niedaleko drzwi, przy końcu stołu. Widząc, że Prababcia zbliża się ku niemu, zmieszany w stał.
Brzęk i zgrzyt łyżek, obcieranych o brzegi glinianych misek, ucichł. Wszystkie oczy zwróciły się ku Prababci.
— Wnusiu, jak się ten chłopak nazywa? Wiesz?
— Wiem, Antoni Szczygieł! — odpowiedziałem nieśmiało, zawstydzony.
— Czy wiesz, że on ci życie uratował?
— Wiem — odpowiedziałem cicho.
— Jeżeli kiedy będziesz czemś na świecie, urzędnikiem, oficerem, panem czy bogatym kupcem, to pamiętaj, że byłbyś niczem, gdyby