Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/103

Ta strona została przepisana.

każdy Szczygieł, Kruk, Soból, Zając, Wrona, Makolągwa, Sroka czy Wróbel.
Zrozumiałem, że są to nietylko ludzie tacy sami jak ja, lecz i — moi bracia.
A teraz próbka humoru Jejmości:
Było to późną jesienią, jeszcze za życia dziadzia... Późnym wieczorem dziadzio przyjechał do Grobli z geometrą z Krakowa. Sześć opętanych mil — a dzień był bardzo zimny. Panowie przemarzli do szpiku kości. O kolację trudno nie było. Parę kręgów znakomitej smażonej kiełbasy domowej, kapusta, ziemniaki, chleb, masło — chyba dość. Ale tu dziadzio, który kieliszkiem czegoś dobrego nie gardził, odezwał się lekkomyślnie:
— A przed kolacją Jejmość da nam naleweczki! Pan nawet nie wie, panie inżynierze, jakie świetne naleweczki nasza Jejmość umie robić! A przyda nam się dzisiaj jeden — drugi kieliszeczek, bośmy zmarzli na kość!
— Nalewki chcecie? — zapytała Prababcia jakoś przeciągle, niby z wahaniem. — Ano dobrze, dam wam nalewki.
W Grobli wódki nigdy nie pijano. Tylko dziadzio czasem coś na wypadek polowania lub dla siebie przywoził. Tym razem widać zapomniał, bo nie przywiózł nic.
Jejmość wyjęła z szafy wielką czarną butlę, postawiła przed gośćmi dwa ogromne kielichy i nalała.