Wkrótce potem i my wróciliśmy do Krakowa.
Prababcia była bardzo ciężko chora, tak chora, że nawet mnie rzadko kiedy do niej dopuszczano, Cierpiała bardzo i nie chciała, aby dziecko na jej cierpienia patrzyło. Leżała na Folwarku, w panieńskim pokoju swego czasu Mamy, później cioci Mani. Okno tego pokoju wychodziło na piękny, wielki ogród. Wrzesień był cudowny, słoneczny, czasami nawet upalny.
Łatwo zrozumieć, że z powodu choroby Prababci Mama, która ją bardzo kochała, cały dzień spędzała na Folwarku przy jej łożu. Naturalnie brała ze sobą i nas. Nie wiedząc, co się właściwie dzieje, i po dziecinnemu nic nie rozumiejąc, bawiliśmy się cały dzień w ogrodzie.
Bóg obdarzył mnie wówczas na krótki okres dwóch czy trzech lat niebiańskim darem pięknego głosu i śpiewania. Śpiewałem tak, że się przytem zapamiętywałem. Widziałem niby świat — a równocześnie nie widziałem zupełnie nic, czułem tylko sączącą się z piersi ciepłą, dźwięczną strugę.
I otóż pewnego dnia kazano mi iść śpiewać pod oknem Prababci. Okno było otwarte. W pokoju panowała cisza. Śpiewałem długo — same tylko pieśni kościelne, ponieważ najlepiej leżały mi w głosie i najłatwiej śpiewać
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/108
Ta strona została przepisana.