Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— W innych „rondach“ są dzieci z lepszych domów — wtrąciłem. — Bawią się grzeczniej, nie dokazują tak.
Babcia spojrzała na mnie.
— A wyście byli grzeczni? — spytała. — Wyście nie dokazywali?
— My? Myśmy byli zawsze bardzo grzeczni! To tylko starsi nie chcieli tego widzieć, ale my... o! takich grzecznych dzieci jak my to chyba babcia nie widziała gdzie indziej! Bardzo proszę!
Zaczęliśmy się spierać. Babcia wypominała mi różne moje dawne grzechy i zbrodnie.
Śmiałem się.
— Ale też babcia pamięta! — wykrzyknąłem naraz ze śmiechem.
— Idź, ty pauprze jeden! Będziesz się tu ze mnie naigrywał! Co, naprawdę idziesz? Pewnie! Co ci tam stara babka! Ale jakbyś czego potrzebował... Przyjdź! Zresztą ja tu zawsze siedzę, jak deszcz nie pada.
— I dzieci wrzeszczą — zakończyłem.
Wstałem, ociągając się. I gdybym nawet potrzebował! Wszakże nie w tem leży istota rzeczy. Myślałem tylko:
— Babciu? Masz swoje pokoje, świetnie urządzone, masz swą rentę, a dlaczegóż to ty, krakowska dama, w tej jedwabnej sukni bronzowej, ze złotym łańcuszkiem na pasie, z pierścionkami i bransoletkami na rękach, uznajesz