bynajmniej poważnie nie traktowano. Tuż przed 63 rokiem prawie cały Kraków był zakonspirowany. W 62 roku — opowiadała mi o tem Matka — noszono żałobę narodową, solidaryzując się w tem z Warszawą. Matka moja nosiła wtenczas białą sukienkę w czarne groszki. Kręcił się wówczas po Krakowie Grottger. Opowiadała mi też Matka o słynnym wybuchu prochów w jakiejś zakonspirowanej fabryce amunicji w jednej z kamienic śródmieścia. Podczas powstania któryś z krewnych drapnął przez Wisłę do powstańców. Ale co to byli za ludzie! Przecież ci powstańcy, jak tylko znaleźli się w szeregach danej partji, z niebezpieczeństwem życia przekradali się napowrót do Krakowa, aby się dać sfotografować. Każdy fotograf miał w swem atelier istne muzeum różnych broni i mundurów. Chłopcy, napozowawszy dowoli w dziarskich i bohaterskich pozach, wracali znowu do partji. Rozumie się, że austrjacka policja goniła za nimi. Było w tem dużo fantazji i młodzieńczej fanfaronady.
I otóż, co się zdarzyło raz w domu mego dziadka. Ów krewny, który zgłosił się do powstania, również przekradł się do Krakowa, aby się sfotografować w raz z przyjacielem.
Kiedy się z tem już załatwili, nie mogli się powstrzymać od odwiedzenia dziadka. Naturalnie dano im obfitą kolację i wypytywano
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/146
Ta strona została przepisana.