Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/157

Ta strona została przepisana.


PRZYBUDÓWKA.


Z konieczności parę słów muszę poświęcić przybudówce, o której wspominałem.
Rudera ta z własnym wchodem od ulicy ciągnęła się prawie aż pod sam dworek, i mimo że wyglądała niepozornie, co więcej, nawet nędznie, wzbudzała we mnie często nietylko wielką ciekawość, ale także uczucie dziwne, trudne do określenia, coś w rodzaju strachu i zgrozy. Była to, powiedzmy, długa kiszka, której środkiem biegł napół mroczny korytarz, nie pamiętam już w jaki tajemniczy sposób zaopatrywany w odrobinę światła przez słońce, od którego krwawo świeciła jego podłoga z czerwonych cegieł. Idąc od wejścia, miało się po prawej ręce, o ile sobie przypominam, jakieś komórki i składy, gdy po lewej były mieszkania zajmowane przez różnych biedaków.
Wychowując się w rodzinie, znajdującej się w niezłych warunkach materjalnych, widywałem wprawdzie nieraz żebraków, ale nigdy nie widziałem zbliska nędzy. Otóż kiedy przechodziłem przez ten korytarz, zdarzało się czasem, że przez otwarte drzwi mogłem zajrzeć do wnętrza któregoś z mieszkań, co też