odchodziły przygnębione srogością przemowy i z walką w duszy. To był drugi dzień komisji. Trzeciego dnia wzywało się jedną stronę, którą przesłuchiwało się bardzo skrupulatnie, wszystko notując i zapisując. Czwartego dnia wzywało się drugą stronę — taki sam proceder. Piątego dnia trzeba było wypocząć i namyślić się, szóstego dnia szło się zbadać sytuację — bo sprawy były przeważnie gruntowe. Siódmego dnia wygłaszano orzeczenie komisji, które chłopi przyjmowali lub nie, a ósmego dnia rano następował wyjazd. Taka to była praca.
Otóż dziadek Marjan był, jak to na pewno wiem z opowiadań jego synów, człowiekiem nadzwyczajnej zacności, ale dziwakiem. Zawziął się na to, żeby wszystkie dzieci swe kolejno nazywać według kolejnych samogłosek alfabetu, tak tedy syn pierworodny nazywał się Alfred, drugi Ernest, trzeci Juljusz, córka miała się nazywać Otylja i tylko na skutek gwałtownego sprzeciwu babci dostała na chrzcie imię Wilhelminy, podczas gdy najmłodszemu synowi groziło ponure imię Ubalda, czemu jednak babka potrafiła zapobiec, i dziadek ostatecznie z wielkim żalem zgodził się na Aleksandra. Tak samo było z zawodami, które swym synom wyznaczył. Tedy Alfred musiał zostać sędzią — i był nim. Ernest miał zostać profesorem — i został nim. Me-
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/162
Ta strona została przepisana.