Ojciec wogóle wychowywał nas w duchu wojskowym. Podczas pobytu w Grobli urządzał strzelania do celu, manewry i marsze wojskowe. To nas bardzo bawiło, poza tem jednak, prawdę mówiąc, przyjazd Ojca zaprowadzał w domu surowy rygor, niezawsze zajmujący i zabawny. Ojciec wstawał późno, a my czekając na śniadanie, nudziliśmy się. Podczas śniadania nikt się do nas nie odzywał, wszyscy słuchali tylko ojca i jego miejskich nowin. Obiad był wprawdzie zwykle bardzo dobry, ale trzeba było przy nim okropnie długo siedzieć i słuchać rzeczy zupełnie niezrozumiałych. Po południu szliśmy na przechadzkę bardzo daleką, podczas której Ojciec rozmawiał głównie ze starszymi. My szliśmy naprzód, wciąż popędzani słowami: „Naprzód, bębny! Prędzej! Nie wleczcie się tak!“ lub też w inny sposób napominani.
Ojciec Groblę bardzo lubił, jak wogóle lubił przyrodę, w rzeczywistości jednak był człowiekiem miejskim. Wieś podobała mu się z punktu widzenia estetycznego, ale żyć nią nie umiał i nie chciał...
O Ojcu wspominam tu tylko, jako o gościu w Grobli i mężu mej Matki, zresztą poświęciłem mu inną książkę. Jest cały w mej „Wojnie Papierowej“.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/169
Ta strona została przepisana.