Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/17

Ta strona została przepisana.
WYJEŻDŻAMY!


W domu rwetes nie do opisania.
Która to mogła być godzina! Nie pamiętam. Prawdopodobnie bardzo wczesna. Ale mnie się zdaje, że dzień trwa już długo, taka praca, taki ruch w domu. Gotowi do drogi, w szerokoskrzydłych słomianych kapeluszach z gumkami, po pośpiesznie i nieporządnie zjedzonem śniadaniu wałęsamy się bezczynnie i bez żadnego celu po pokojach, w których panuje nieporządek, jaki pani domu, wybierając się na dłuższy pobyt gdzie indziej, zwykle pozostawia po sobie, chcąc właśnie wszystko doprowadzić przed swym odjazdem do zupełnego porządku. Chaos nieopisany. Na kanapach piętrzą się stosy firanek, a odarte z nich okna patrzą, jak szeroko otwarte ze zdziwienia oczy, nad któremi, podobne do gniewnie ściągniętych brwi, czarnemi linjami znaczą się karnisze. Zwinięte w długie wały dywany straciły swe żywe ubarwienie i leżą na podłodze ołowiano-szare, obojętne, senne albo raczej obumarłe. Na stołach słoiki z konfiturami i kompotami, owinięte w słomę, prozaicznie wystawiające głowy w podwójnych zawojach z pęcherza i nie-