Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/173

Ta strona została przepisana.

pracowany, że nie ma czasu zjeść i skutkiem tego obiad je z szybkością, jakiejby mu Napoleon pozazdrościł. Jest niskiego wzrostu, barczysty, szalenie mocny i niesłychanie łagodny, twarz ma, na złość swemu bratu, jasną, oczy bajecznie dobrotliwe i łagodne, błękitne a czyste, jak wody alpejskich stawów, blond włosy i szwedzką bródkę. Wuj Ludwik mieszkał przez długie miesiące w szatrach nad Wisłą i regulował wciąż, czego absolutnie uregulować nie mógł. Bo po drugiej stronie był drugi brzeg. I widziałem nasz strasznie wysoki, gliniasty brzeg i setki pracujących „barabów“.
Ja też w najdemokratyczniejszych czasach obecnych i w najdemokratyczniejszym kraju chodziłem wszędzie swobodnie, i każdy był dla mnie niezmiernie uprzejmy, ponieważ wiedział to, co i ja sam: że jeśli tylko zacznie być dla mnie nieuprzejmym, to mu bezwzględnie palnę w łeb — bo tego wymagałby styl. Ale w owym czasie mieć pod swą komendą kilkuset lub kilka tysięcy bezrolnych drabów czyli „barabów “, spragnionych nietyle roboty, ile kiełbasy, chleba i wódki, niezawsze mogąc ich zapłacić — to była siła szalona, o którą nie mógłbym podejrzewać tego nadzwyczaj małego człowieka, blondyna o jasnoniebieskich oczach i łagodnem wejrzeniu, gdyby nie to, że był cichy i miał szaloną