Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/18

Ta strona została przepisana.

przemakającego papieru. W ostatniej chwili Mama pochowa je w piecach, gdzie im będzie sucho i przewiewnie.
Zdenerwowana służba kręci się po domu. Mama, w kapeluszu na bakier, z głęboką, srogą zmarszczką pionową między brwiami, gorączkowo wydaje ostatnie polecenia i rozkazy. Mało jej tego. Jak zawsze energiczna i pełna życia, pragnąca w każdej pracy wziąć żywy udział, odpycha kogoś ze służby, szamocącego się, jej zdaniem, nieudolnie z olbrzymim tobołem, i sama zabiera się z zaciętym uporem do pakowania. Widzę jej różowe ręce, pełne i mocne, oczywiście nagie do przedłokcia, bo rękawy w zapale pracy w mgnieniu oka zakasała, widzę malutkie, mocne piąstki znam dobrze ich siłę! — szarpiące i ściągające grube sznury, słyszę słowa: — Niedołęgi niemrawe, łapy marchwiane! — i natychmiast robota idzie prędzej. — Mama jest dzielna kobieta, nie żaden mazgaj!
Ręce Mamy!
Cała dusza Mamy jest w jej rękach. Są bardzo ładne. Dłonie małe, palce może trochę krótkie, ale kształtne, cienko zakończone, rasowe, z różowemi, drobnemi poduszeczkami. Piąstki małe, lecz muskularne, jak zwykle u osób, dużo, pilnie i uczciwie grających na fortepianie, drobne przeguby cienkie ale mocne, przedramię pełne, białe. Charakterystycz-