ną cechą tych rąk jest ich żywość i bezustanna ruchliwość, ich, powiedziałbym, wiara w swe siły nieprzemożone, niewyczerpane, ich stanowcza chwytność i szybka orientacja. Ruszają się żywo, chwytają szybko i mocno, ciągną stanowczo, trzymają z uporem i zawzięcie, a równocześnie nie brak im miękkości i subtelności, potrzebnej do „petit touche“ przy graniu nokturnów Szopenowskich, „Kołysanki“, sonat Scarlattiego lub warjacyj Haendla.
Taka jest Mama.
Pełen podziwu dla wiecznie zwycięskiej energji Mamy, stanąłem nad upartym, niezgrabnym tobołem, podziwiając, jak mimo wszystko zwolna kurczy się i maleje, gdy wtem — jeden — drugi szturchaniec, że aż podskoczyłem, i rozkazujący głos Mamy:
— Wynoś mi się stąd, smarkaczu jeden! Czego mi się szwendasz pod nogami! nie widzisz, że zawadzasz?
„Wynoszę się“ trochę obrażony i pocierając ramię. Mamy ręce nie są „marchwiane“, co to, to nie.
Ojciec chodzi po domu czemś bardzo zajęty. Podśpiewuje sobie zcicha, co mnie trochę dziwi, bo wiem, że rozgardjaszu nie lubi, a dziś w domu piekło co się zowie. Mimo to Ojciec ma minę zadowoloną i pogodną. Moż-
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/19
Ta strona została przepisana.