Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/192

Ta strona została przepisana.

rzone historje o rzekomych mogiłkach i niezasypanych grobach przy krzyżu. Naturalnie były to mogiły i groby powstańców z 63-go r. Od tego czasu patrzyłem na nie z wielką czcią i od tego czasu dokładniej już wyobrażałem sobie, co to powstanie i walka o wolność — a tylko nie wiedziałem, że pod naszym dworem, będącym pod zaborem austrjackim, żadna bitwa z powstańcami odbywać się nie mogła. I otóż, na czem polega poezja: groby były zełgane, ale kult dla bohaterów rozbudzony. Takim to blagierem był Wicio.
Pewnego razu, co zdarzało się nadzwyczaj rzadko, cała rodzina wyjechała w sąsiedztwo z wizytą. Zostaliśmy tylko my, dzieci, i Wicio, któremu Mama poleciła nad nami opiekę, obawiając się, aby który z nas nie poszedł do Wisły lub nie wleciał pod jakiegoś konia. Muszę powiedzieć, że łatwi do trzymania nie byliśmy. Kiedy się zaczęło zmierzchać, Wicio zwołał nas wszystkich do „zwierciadlanego salonu“ i usadowił na kanapie. Był księżyc, od kolumienek zwierciadlanych padały dziwne blaski, a modrzewie przed domem szumiały. I wtedy Wicio zaczął nam opowiadać straszne historje o duchach, upiorach, strzygach i innych takich nadzwyczajnościach. A potem przyniósł z przedpokoju dwie laski i, bijąc o nie, śpiewał nam „Danse Macabre“ Saint-