Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/20

Ta strona została przepisana.

naby myśleć, że się cieszy. Niebardzo, ale trochę. Cóż dziwnego, że rad jest, iż Mama i my pojedziemy na świeże powietrze! Kręci się teraz po pokojach — przeważnie tam, gdzie właściwie niema nic do roboty, coś niby ustawia czy przestawia, „pomaga“, a gdy tylko usłyszy zniecierpliwiony lub trochę podniesiony głos Mamy, wychodzi do niej i uspokaja ją:
— Moja droga! Pocóż się zaraz tak irytować! Czyż to warto!
Ojciec był w Ameryce, widział dużo Anglików i wie, co to „angielska flegma“. Dlatego, o ile sam się nie zirytuje (co mu się zresztą zdarza bardzo często), na irytację drugich patrzy z politowaniem. Dziś, mimo nieporządku i powszechnej bieganiny, zachowuje bez trudu spokój i zimną krew, wiedząc dobrze, że wkrótce to wszystko się skończy, i w domu zapanuje zupełny spokój. Jeśli Mama czego zapomni — a to jest pewne! — to oczywiście napisze, a wówczas Ojciec każe służącemu to „coś“ znaleźć, zapakować i zanieść na pocztę. Wszystko to jest proste. Więc o cóż Ojciec miałby się denerwować? Czasami tylko, przechodząc przez pokój, w którym Mama kończy pakowanie, szepce łagodnie, ale wnikliwie:
— No, prędzej, prędzej, żebyście się nie spóźnili na pociąg.