Obok widać torbę papierową z wilgotnemi plamami — aha! czereśnie! Dalej mnóstwo różnego jedzenia, kromki chleba z masłem i bryndzą majową, duże, smakowicie w zębach trzeszczące bułki centowe na wodzie, również z masłem i ze sznycelkami, mleczne „kajzerki“ — po dwa centy — z szynką lub cielęciną na zimno, nieodzowne, pieczone lub smażone kurczęta — ale to na potem, jak już będziemy w powozie — kotlety, ciasteczka, pierniczki — cała fura jedzenia doskonałego, jako że czekała nas przecie podróż całodzienna, a dobry apetyt mieliśmy nietylko my, ale i Mama, która jako człowiek z krwi i kości lubiła zjeść, i to dobrze.
— Co ci dać? — pyta mnie Mama. — Bułkę ze sznyćlem bedziesz?
W przystępie dobrego humoru Mama chętnie „mazurzyła“.
— Jabym wolał bułkę z szynką.
Mama pogrzebała w koszu i podała mi „kajzerkę“ z szynką, mówiąc:
— Naści! A tobie, Lolek, co dać?
Lolek patrzy to na bułkę z szynką, to na „centową“ ze sznyclem. Waha się, nie może się zdecydować. Uśmiecha mu się kajzerka z szynką, ale „centowa“ ze sznyclem jest znacznie większa, a Lolek na całą rodzinę słynie z praktycznego zmysłu. Patrzy i milczy.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/24
Ta strona została przepisana.