Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Niepołomice! Pięć minut!
— Świe-ża woda! świe-ża woda!
Od stacji pędzi Cabaj, jedyny nasz stangret, któremu powierzano cugowe konie z powozem. Po Mamę, jako po najstarszą córkę w rodzinie, zamężną i matkę dzieciom, wysyłano zawsze powóz, „cugi“ i Cabaja. Po innych gości wyjeżdżała bryczka z pierwszym lepszym albo i gorszym furmanem. Nawet dla naszego ojca pod tym względem nie robiono wyjątku.
Cabaj, mleczny brat jednego z wujów, wyładowuje nas ostrożnie z przedziału, stawia jak lalki na ziemi, całuje w rękę Mamę, która się z nim wita serdecznie, wypytując go, co słychać w Grobli, wreszcie, gdy Cabaj wszystkie nasze rzeczy kunsztownie naddał sobie na plecy i ruszył ku furtce, Mama prowadzi nas ku powozowi.
Czeka na nas na tem samem miejscu, co zeszłego roku, jakgdyby cały rok tak czekał. Napieram się koniecznie pozwolenia, żebym mógł jechać na koźle. W reszcie Mama pozwala. Lolek podnosi wrzask i lament, łzy strugą leją się z jego wielkich szafirowych oczu, robi mi się go żal, i ostatecznie puściłbym go, ale cóż on sobie znowu właściwie myśli? Mnie Mama pozwoliła, jemu nie, ma słuchać!