Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/28

Ta strona została przepisana.

(Rzecz jest prosta. Ja mam już ósmy rok — on dopiero szósty, a przytem jest trochę gapa, więc Mama boi się, żeby z kozła nie zleciał.)
Jedziemy.
— Tylko ostrożnie, Janie, żeby nas Jan nie wywrócił, albo żeby konie nie poniosły.
— Niech się jaśnie panienka nie boli. Nie pirszy raz jaśnie panienke z dziećmi wieze!
— A burzy nie będzie? — pyta jaśnie panienka z trojgiem dzieci, trwożnie rozglądając się po szafirowem niebie.
— Skądby sie dziś wziena burza! — uspokaja Mamę Cabaj.
— Gorąco bardzo!
— Ciepło jest! — przyznaje Cabaj. — Gorąc okrutny!
— W taki upał burza może przyjść niewiadomo skąd.
— Zaś tam! A i kieby przyszła, buda jest, jaśnie panienka nie zmoknie!
— Ale pioruny, Janie, pioruny!
Jan nie wie już, co odpowiedzieć. Zaciął konie.