— Niech mama da, ja zjem na koźle.
— Nie, my wszyscy jemy tu, masz jeść z nami.
— To ja wolę nie jeść.
— Ja ci się tu będę pytała, co ty wolisz!
— Nieraz się mama pyta. Jeszcze dziś rano w wagonie.
— Złazisz mi natychmiast z kozła?
— Oho!
Złażę, bo inaczej może być źle. Las mnie nudzi, jedyna przyjemność patrzeć na kiwanie głową biegnących koni, ich uszy, zady i ogony, a tu naraz i tego nie wolno.
— Masz kozioł! — mściwie mówi Lolek.
Nie odpowiadam. Jem kurczę, a potem z nudów zasypiam.
Budzę się.
Mama mnie trąca:
— Iziu, Grobla.
— Już?
W tej chwili odzyskuję przytomność i staję w powozie.
Już widać parkany dworskie, za niemi gąszcz drzew w ogrodzie, zabudowania gospodarcze, szeroko otwartą bramę, a przed nią po lewej stronie drogi nieco pochylony krzyż. Słońce zachodzi. Przebłyskuje przez
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/32
Ta strona została przepisana.