Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/38

Ta strona została przepisana.

podobnie sam się z pochwy wysunął. Ktoś mi przecie opowiadał o mieczach, które same z pochew wyskakiwały.
Pomysł, mojem zdaniem, był dobry, mimo to jednak bardzo mi było nieprzyjemnie, że swój pobyt na wsi zacząłem niezbyt szczęśliwie i w dodatku będę musiał ratować się wykrętami i kłamstwami. Przez kilka dni drżałem ze strachu, gdy ktoś do tego pokoju wchodził. Byłem pewny, że natychmiast podniesie wielki gwałt z powodu kordelasa. Na szczęście jednak o tej nikomu już niepotrzebnej broni myśliwskiej nie myślano. Nikt mojej zbrodni nie zauważył.
Zsunąwszy się z otomany, jak byłem, w nocnej koszuli i boso, wybrałem się na poszukiwanie Mamy.
Dawna kancelarja dziadzia — ot, sobie pokój z biurkiem, jakimś tam fotelem, paru stołkami, kanapą i łóżkiem. Tu za rządów dziadzia i Prababci pocił się krwawo przy zdawaniu rachunków nasz ekonom, pan Drożdż. Teraz już się nie poci. Nie patrzy mu się już na palce, bo majątek wkrótce ma być sprzedany. W kancelarji jeden gość śpi w łóżku, drugi na kanapie.
Salon zwierciadlany, zwany tak przez nas dlatego, że znajdowało się w nim kilka filarków wykładanych zwierciadłami. Znowu ktoś śpi na kanapie, ktoś drugi na sienniku na