niczki, ciasteczka domowego wyrobu i inne rzeczy. Ale to detal. W samym rogu stoi kanapa obita zielonem suknem, przed nią stolik, a za nią waza z Mackartowskim bukietem i przecudnym pękiem pawich piór. Bardzo mi się te pióra podobały, ale to jeszcze nic. Bo oto niedaleko stała oszklona szafa — tak zwana wówczas serwantka — z mnóstwem nieopisanych skarbów. Było w niej pięknie rznięte, kryształowe szkło, różne kubeczki, kubki, kwiatuszki i rośliny, na żółto zakonserwowane w któremś z zagranicznych źródeł kąpielowych, garnuszki marjenbadzkie czy karlsbadzkie, ślicznie malowane, ze złoconemi brzegami — do Karlsbadu jeździła na wody Prababcia jakieś figurynki i wiele innych rzeczy, którym godzinami mogłem się przyglądać, zwłaszcza w czas słoty.
Ale największym cudem był zegar z srebrnym cyferblatem na alabastrowych kolumienkach. Między kolumienkami pod cyferblatem wymalowana była wśród krzaków ogromnych róż fontanna, tryskająca niesłychanie bogatym strumieniem prawdopodobnie gejzer karlsbadzki dokoła której przechadzały się pięknie ubrane damy w fałdzistych sukniach z turnjurami oraz nadzwyczaj eleganccy panowie w kolorowych frakach, jasnych, prawie obcisłych ineksprymablach, w cylindrach i z gałkami lasek przy ustach, jakby je chcieli ssać.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/42
Ta strona została przepisana.