grać w karty. Nie znaczy to, aby chcieli w raz z nami grać w kręgle, o tem mowy nawet nigdy nie było, ale zato my ustawialiśmy im kręgle i odrzucali kule, uradowani hukiem, jaki sprawiały, tocząc się pochyłą drewniana rynną.
A otóż moje drzewo „Wiadomości Złego i Dobrego“. Na pierwszy rzut oka niby nic, zwykłe sobie drzewo, nie wiem nawet jakie. Pamiętam tylko, że jak dla mnie, było bardzo wysokie. Nie potrzebuję dodawać, że wiele sił i wyrobienia fizycznego zawdzięczaliśmy tej świetnej i niezrównanej gimnastyce, jaką jest tak zwane łażenie po drzewach. Najmłodszy mój brat posiadał tę sztukę w stopniu niemal akrobatycznym nawet wówczas, kiedy już był kapitanem i komendantem bataljonu. My wszyscy uprawialiśmy ją namiętnie. Otóż pewnego razu, kiedy tak wciąż słyszało się i powtarzało „wejść na szczyt drzewa“, postanowiłem sztuki tej dokonać po swojemu, to jest w całem znaczeniu słowa.
„Wlazłem“ bez trudu na owo drzewo i zacząłem się po niem piąć coraz wyżej i wyżej, aż wreszcie znalazłem się wśród gałęzi tak cienkich, że już się nawet pode mną uginały. Nade mną był teraz sam „szczyt drzewa“, to znaczy pęd, grubości laski. Na ten pęd trzeba się było wdrapać, aby wreszcie naprawdę znaleźć się na „szczycie“.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/48
Ta strona została przepisana.