Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Wypraszam sobie znęcanie się nad moim psem! — wybucha wuj Gustaw.
— To sobie wypraszaj! — z zimną krwią odpowiada wuj Józef. — Nie mam nic przeciw temu. Ale jeśli się chce mieć psa, to trzeba go ułożyć tak, żeby się przynajmniej jako tako po ludzku zachowywał.
Wygłosiwszy tę dość skomplikowaną prawdę, wuj Józef dalej wyniośle je i w sporze udziału już nie bierze.
— A wuja Hektor też się raz na mnie rzucił! — odzywam się nieśmiało.
— Nikt ci się o to nie pyta! — odpowiada wuj Józef z groźnie zmarszczoną brwią.
— Dzieci nie mają nic do gadania, zwłaszcza gdy starsi mówią, a już szczególnie przy obiedzie — flankuje mnie wuj Gustaw.
Bliźniaki mają to do siebie, że się między sobą kłócą, ale jak tylko kto jednego z nich zaczepi, natychmiast drugi śpieszy z pomocą.
— Iziu, czemu nie jesz mięsa? Nie gadaj, tylko jedz!
— Poczta idzie! — mówił ktoś.
Istotnie — idzie w dosłownem znaczeniu, pieszo. Skąd — nie wiem, ale widzę, że naprawdę idzie.
Wicio wyskakuje przed dom.
— List dla Helenki (to Mama!). I „Czas“! — woła.