Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Jeść a jeść — to wielka różnica! Tam we dworze kłócili się podczas obiadu, czasem znów żartowali, śmiali się, czytali „Czas“, gdy tu — wszyscy się przedewszystkiem żegnali, poczem dopiero w skupieniu, z planem i rozwagą zabierali się do jedzenia. Tak też robiłem i ja. Każdy z nas sięgał po łyżkę, których odpowiednia ilość leżała na stole, i zaczynał jeść, ostrożnie i uważnie skrobiąc spodem łyżki o krawędź michy, aby ani jednej kropli żuru nie uronić, aby się nic nie zmarnowało. Nie będę się bawił w żadne filozoficzne rozważania „sub specie aeterni“, nie będę mówił, czy moja książka będzie trwała pięć minut czy pięćset lat, powiem tyle tylko, że żur bardzo lubię do dziś i że bez względu na to, czy tu, gdzie obecnie mieszkamy, będzie pustynia lodowa czy też las palmowy, wszędzie, gdziekolwiek człowiek rozumny będzie uprawiał żyto, będzie też z konieczności jadł żur, co mu zawsze na zdrowie wyjdzie.
A cóż dopiero mówić o grochu, wspaniałym grochu w wielkiej misce, dokoła ugarnirowanej przepyszną, kwaśną, domową kapustą! A jaglana kasza! I to gościnne: — Nabier se jeszcze, Jirzy, nabier!
Świetnie się jadło w czeladnej.
Aż przecież ktoś wydał — pewnie Mama sama się domyśliła, i ktoś tam przychodził,