Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/77

Ta strona została przepisana.


Wieczór.


Po podwieczorku, gdy upał popołudniowy minął, a słońce zwolna zaczynało chylić się ku zachodowi, wolni od zajęć gospodarczych młodsi wujowie ćwiczyli się przed domem w szermierce. Najgorliwszymi zwolennikami tego sportu były bliźniaki, co miało nawet swe praktyczne uzasadnienie. Obaj studjowali agronomję i prawo w Wiedniu, sławnym z bezustannych awantur studenckich, obaj byli nadzwyczaj zaczepni i kąśliwi, przytem bardzo małego wzrostu, a tedy najbardziej narażeni na zaczepki i docinki. Takie sprawy załatwiano wówczas w kołach studenckich z bronią w ręku. Oto dlaczego bliźniaki korzystały z każdej wolnej chwili, aby się w szermierce doskonalić.
Przyglądałem się tej zabawie nieraz całemi godzinami, bo oprócz bliźniaków i drudzy wujowie udział w niej brali, i z przyjemnością przypominam sobie suchy szczęk rapierów, głuchy brzęk czarno lakierowanych, blaszanych gard lub dobrze trafionych drucianych masek i zdyszane, zacięte głosy szermierzy, zapowiadających: — Kwarta! Prim! Tercja! Manszetka! Finta! en garde! — Szermierze