Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/78

Ta strona została przepisana.

posuwali się to naprzód, to w tył, ryjąc ziemię obcasami tak, że po pewnym czasie wyorywali przed domem w piaszczystym gruncie głęboki rów. Że się przytem zapalali, że nie szczędzili sobie uwag w stylu mniej sportowym, a zato wygłaszanych z dobitnym krakowskim akcentem — rzecz jasna! Urozmaicało to znakomicie przedstawienie, zwłaszcza jeśli bohaterami były bliźniaki, które kłóciły się tak zajadle i złośliwie, że można było pęknąć ze śmiechu.
Z ogrodu, gdzie ku wieczorowi robiło się trochę chłodno, panie, to jest: babcia, Mama i ciocia Mania, przenosiły się przed dom na dziedziniec. Było tu znacznie cieplej. Słoneczko dopiero wędrowało ku zachodowi i rzucało blask nie czerwony, lecz pomarańczowy; przegrzany słońcem piasek podwórza dyszał żarem. Otoczone dziećmi panie siadały na ławie wmurowanej w ścianę domu, a kto się nie mógł pomieścić, wynosił sobie z domu krzesło. Tak cała rodzina siedziała przed domem, rozmawiając i przyglądając się szermującym wujom. Tym grobelskim czasom i wieczornej szermierce wujów zawdzięczamy, że Mama wbrew woli Ojca nietylko kazała nam brać lekcje szermierki, ale nawet sprawiła nam piękne rapiery i florety i wszelkiemi siłami popierała domowe nasze „assauts“, mimo iż zebrania te były bardzo hałaśliwe. Już kie-