Są ludzie, którzy długo, długo nie umierają, choć zwłoki ich oddawna spoczywają w grobie.
Nie mam tu bynajmniej na myśli tak zwanych ludzi „wielkich“. Gdyby nam gwałtem nie wbijano w głowę historji rozmaitych królów i wodzów, lecz pozostawiono utrwalenie ich pamięci czynom, jakich dokazali, wiedzielibyśmy o nich tyle, co o faraonach egipskich, lub też tyle, co o królach polskich wiedzieli za moich czasów grobelscy fornale. Mało jest ludzi naprawdę tak wielkich, aby pamięć ich czynów mogła trwać dłuższy czas po ich śmierci bez szczególnej propagandy w tej czy owej formie.
Jakże tedy wielkim w całem znaczeniu słowa musiał być człowiek mały, którego czyny i pamięć obejmowały i przetrwały cztery pokolenia, czyny codzienne, powszednie, zwykłe, jak słota, śnieg, pogoda, mróz lub upał, czyny, które dziś są, bo stosownie do porządku rzeczy być muszą, lecz o których na drugi dzień się nie myśli.
Takim to wielkim małym człowiekiem była nasza Prababcia.