Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/85

Ta strona została przepisana.

niepokojące i groźne, tak groźne, że człowieka do szpiku kości przejmowało coś w rodzaju ziąbu. Te oczy stawały się wówczas czarne jak atrament i patrzyły stanowczo, uparcie, bez zmrużenia powiek. Prababcia była bardzo energiczna, mądra, a przytem doskonale znała ludzi i przezierała ich nawskroś. Życie nie miało już dla niej tajemnic. Bez donosicieli, bez żadnych śledztw i dochodzeń wiedziała, co kto mógł przeskrobać i kiedy go na tem złapać. Ody złapany wreszcie na gorącym uczynku winowajca stanął przed nią, patrzyła na niego tak, że mu to spojrzenie szło w pięty, wychodził z jej pokoju czerwony ze wstydu, a jeśli to był pan Drożdż, to spocony ze strachu, co mu się zresztą często zdarzało.
Na kolanach Prababci siedzi malutki chłopczyk w sukience w szkocką kratkę i w kapeluszu pilśniowym z szerokiemi skrzydłami. Na sukienkę wypuszczona szeroka, biała koronkowa kreza. Mina głupiutka, jak zwykle u dziecka, które pierwszy raz w życiu patrzy w czarne oko aparatu fotograficznego. To ja, najstarszy w rodzinie wnuś.
Prababcia i ja — to cztery pokolenia.
Niewielkiego wzrostu, lecz krzepka, mimo podeszłego wieku, choć chodziła o lasce, trzymała się prosto, osobiście doglądała całego gospodarstwa, wyjeżdżała w pole doglądać pracy, a także odbywała bryczką dalsze wypra-