Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/89

Ta strona została przepisana.

zapalenie oskrzeli, dlatego Mama chętnie wyprawiała mnie na wieś, na świeże powietrze i mleko prosto od krowy. Mimo że w Grobli nie było dzieci, z któremi możnaby się bawić, nie nudziłem się z Prababcią nigdy. Miałem nawet swój urząd i wyznaczoną sobie funkcję, a mianowicie w południe i wieczorem dzwoniłem na obiad i na kolację. Wspomniałem o lipie, na której zawieszony był dzwon ze sznurem, zwisającym prawie ku ziemi. W ten to dzwon dzwoniłem z wielkiem namaszczeniem i tak długo, póki od strony stajen i zabudowań gospodarczych nie pokazali się ludzie, dążący ku kuchni czeladnej. Zwykle cała służba szła wolnym krokiem „gęsiego“, poważnie i z godnością, aby nie okazać nieprzystojnego pośpiechu — figury niezgrabne, trochę zgarbione od pracy, z nogami zgiętemi w kolanach, ze zwieszonemi głowami i zwisającemi utrudzonemi czerwonemi rękami. Było ich dziewiętnastu. Wszystkich znałem po imieniu, wiedziałem, co który z nich robi, jakie zajmuje stanowisko, jak długo we dworze już służy; tedy gdy tak nawskroś przez cały dziedziniec defilowali, przed moim wzrokiem dziecinnym przesuwały się jakgdyby uosobione w tych twardych kształtach wszystkie prace wiejskie. Tak samo „gęsiego“ po obiedzie wracali do obory, do stajen i do stodół, aby tam chwilę wypocząć na wyrkach lub na słomie. Wie-