zrozumiałe. Zacząłem na swój sposób brać w tem życiu udział. Pan Drożdż — kloc, o głowie i twarzy podobnej do kuli od kręgli, na którejby ktoś nalepił wąsiska i czerwony nos — miał zwyczaj nosić stale laskę z rozkładanem krzesełkiem. Oczywiście laska była bardzo gruba. Tą lagą przy każdej sposobności bardzo chętnie okładał chłopców i dziewczęta, starszych parobków i fornali bał się. Raz zebrał go gust na mego przyjaciela, pastucha świńskiego, czyli mówiąc poprostu „świniarza“, który mi robił ślicznie grające fujarki wierzbowe. Ponieważ w żaden sposób nie mogłem dopatrzyć się winy tego biednego, co najwyżej piętnastoletniego chłopca — zresztą choćby nawet i była — nie mogłem znieść myśli, że pan Drożdż zacznie go okładać pałą, co mu w mojej obecności solennie przyobiecał, w te pędy „poleciałem“ do Prababci ze skargą. Kazała mi natychmiast zawołać pana Drożdża. Co mówiła — nie pamiętam, ale nigdy nie zapomnę wzroku, jakim prosto w oczy panu Drożdżowi patrzyła. Pan Drożdż przestępował z nogi na nogę, drapał się w głowę, coś tłumaczył, aż wreszcie wyrwało mu się zdanie:
— Bo proszę łaski jejmości, te chamy —
— Panie Drożdż, pan też nie z królewskiej rodziny pochodzisz! — przerwała mu Prababcia. — Nie życzę sobie i koniec! Rozumiesz pan?
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/91
Ta strona została przepisana.