ci, co się stało. Poszła Fräulein, a wróciwszy wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do dworu. Prababcia siedziała przy oknie w jadalni w głębokim fotelu i zamyślona wyglądała na dziedziniec. Nie było jeszcze ciemno. Widać było twarz Prababci, jak zwykle łagodną, lecz teraz jakby smutną, poważną. Padał na nią blady odblask niezupełnie jeszcze zgasłego nieba. Ujrzawszy mnie, odezwała się spokojnym, łagodnym głosem:
— Cóż to, wnusiu, garnuszek sobie stłukłeś?
Powiedziałem, że odezwała się głosem łagodnym. Ale to było coś więcej niż łagodność, to była dobroć, której melodja wciąż jeszcze wibruje w mem sercu. Przecież to ja jej szkodę wyrządziłem, a ona mówiła do mnie tak, jakgdyby mnie chciała pocieszyć, i tak niewątpliwie było, bo ona rozumiała doskonale, że mnie ten przypadek bolał znacznie więcej niż ją. Wzruszony ukryłem twarz w jej spódnicy i znowu się rozpłakałem.
Prababcia pogłaskała mnie po głowie i rzekła tym samym, pełnym słodyczy głosem:
— Nie płacz, wnusiu, nie! Nic wielkiego się nie stało. Jutro dam ci drugi garnuszek jeszcze ładniejszy. A mleczko piłeś?
Był to wypadek napozór drobny, ale dla mnie został na zawsze pamiętny, i dzięki niemu rozumiem dziś, co znaczy i może dobroć.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/93
Ta strona została przepisana.