Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Z powodu rozbicia drogocennego garnuszka byłem w takiej rozpaczy, że bałem się pokazać ukochanej Prababci, a oto jedno zdanie, nie, nie zdanie, lecz ton, jakim je wymówiła, uspokoił mnie zupełnie, i świat, jak mi się zdawało, pełen gróźb i zapowiedzi srogich kar, w okamgnieniu zmienił się w raj, pełen miłości i dobroci.
Drugi drobny wypadek:
Dokonywała się podczas obiadu zwykła uroczysta lektura „Czasu“. Wszyscy słuchali w milczeniu, wpatrzeni jak zwykle w środek stołu gdzieś między koszyk z chlebem a sosjerkę z nienawistnym mi sosem szczypiorkowym. Na leguminę mamy naleśniki, do których podano niewielki słoik konfitur z porzeczek. Słoik ten przechodzi z rąk do rąk. Wszyscy są tak zajęci czytanym artykułem, że na mnie nie zwraca uwagi nikt, nawet Mama, przeciwnie, przez zapomnienie, zamiast nałożyć mi konfitur na talerz, wręcza mi cały słoik. Chcę sobie wytrząsnąć trochę porzeczek na naleśniki, gdy wtem coś chlupnęło, i wszystko wypadło mi na talerz. Zląkłem się. Wcale zamiaru tego nie miałem, a teraz nietylko odbiorą mi konfitury, ale jeszcze dostanę burę za łakomstwo. Powoli podnoszę głowę z nad talerza i patrzę w stronę Prababci. Może nie widziała? Aha! Onaby czegoś nie widziała! Nikt na nas nie zwracał uwagi,