Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/98

Ta strona została przepisana.

tam sobie gęsi i kaczki. Do sadzawki prowadziły wrota, od strony dziedzińca zamykane na skobel.
Kaśka otwarła wrota i skierowała się ku kupom nagromadzonego chróstu. Ja wszedłem za nią — i naraz zdębiałem. Niespodziewanie znalazłem się oko w oko z maciorą, u której boków kręciła się cała gromada prosiątek. Maciora, czemś podrażniona i zaniepokojona, zaczęła na mnie wściekle chrząkać, czego ja się tak zląkłem, że ani kroku zrobić nie mogłem.
Powód był taki: kiedy świniarz — młode chłopię! — pędził stado z pola do dworu, ta właśnie maciora, snać bojąc się o swe prosiaczki, tak mu się awanturowała, że rady sobie z nią dać nie mógł. Zauważywszy na dziedzińcu, że wraz z prosiętami wyłamała mu się z szyku i uciekła nad sadzawkę, zamknął wrota na skobel i tak ją na noc zostawił. Prawdopodobnie bał się jej i nie odważył się rano jej wyganiać. Nikt o tem nie wiedział.
Maciora chrząkała coraz groźniej i gniewniej, kołysała się z boku na bok i w ciężkich podskokach w ciąż się do mnie zbliżała. Śmignąłem ją korzeniem przez ryj, ale to nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Stałem nieruchomo, patrząc na nią z trwogą, a ona z chrząkaniem, które przechodziło w szczekanie, podsuwała się coraz bliżej.