Strona:Jerzy Bandrowski - Wieś mojej matki.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Przerażona Kaśka piszczała wniebogłosy, czyli, jak to się w naszych stronach mówi, „darła się“, przebierała na miejscu nogami, ale nie ruszała się.
A maciora była już tuż przede mną.
Nieprzytomny ze strachu wbiegłem w sadzawkę. Wtem coś mi przydeptało ztyłu nogi. Przewróciłem się, a w tej chwili zwalił się na mnie jakiś ogromny ciężar. Byłem pod wodą, wtłoczony tym ciężarem w muliste dno, równocześnie zaś uczułem straszny ból pod uchem po lewej stronie szyi. Już zacząłem tracić przytomność, gdy nagle ciężar przestał mnie przytłaczać, czyjaś mocna garść wyciągnęła mnie z sadzawki, podniosła i postawiła na brzegu. Otworzywszy oczy, ujrzałem znowu „światłość dnia białego“.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się ze mną stało, co się ze mną dzieje. Ktoś trzymał mnie za rękę i prowadził ku dworowi. Przerażony, przemokły do nitki, szedłem drżąc, płacząc i jęcząc. Widziałem, jak Kaśka biegła do kuchni, w chwilę później pojawiły się przed schodkami, wiodącemi do kuchni, „trzy pokolenia“: Prababcia, babcia i Mama. Pamiętam doskonale, jak Mama załamywała ręce z rozpaczy. Kiedy dotknęła mej szyi po lewej stronie, uczułem głuchy, silny ból. Babcia i Mama coś szybko, niespokojnie mówiły, na co Prababcia odezwała się: