— Zrobio skorznie! — poprzysiągł sobie w duchu biedny szewiec. — Zrobio z pewnością! Bóg pomoże!
I promienny wiarą i nadzieją, pewny już teraz swego — powędrował do Ciszy.
Pewnego pięknego poranku siedział sobie na zwykłem swojem miejscu, plecami zwrócony do zatoki, popijając umiarkowanie i gawędząc z Puszką, z którym się serdecznie pokochał. Puszka, swego czasu namiętny kłusownik, opowiadał mu, jak to on kiedyś zastrzelił sarnę i przyłapany przez leśnego prawie że na gorącym uczynku, z ubitą sarną w worku na plecach, przecie potrafił wywieść go w pole. Był właśnie w miejscu, w którem, goniony przez leśnego, skoczył do swego batu, przypadkowo pozostawionego u brzegu na wodzie i drapnął na morze — gdy wtem rybak, który wstąpił na szklankę piwa oznajmił szewiecowi, że jakaś bialka z Helu go szuka.
— Z Helu? — zdziwił się szewiec. — Ja z Helu nikogo nie znam. Niech szuka — mamy czas, póki mnie nie znajdzie.
Pili i gawędzili dalej druhowie serdeczni, o losy tego świata zgoła się nie troszcząc, jako że na to nie zasługują.
Owa „bialka z Helu” istotnie z Helu przyjechała, ale nie naumyślnie, bo w rzeczywistości przyjechała z Gdańska, a nazywała się Kunegunda Kuhnke i była prawowitą małżonką szewieca, do Helu zaś zajechała przypadkowo, przespawszy ciężkim, kamiennym snem Niemki, wielce utrudzonej, zbiedzonej i anemicznej kobiety, ów przeklęty „Heisternest”, którego polskiej zazwy nie znała. Kobietą o końskiej gębie, z niewielkim tylko rudym osełedcem na głowie, z bezdennie głupiemi, czarnemi oczami i licznemi piegami na twarzy, z płaską piersią i żylastemi rękami z czarnemi resztkami zdartych paznokci — zajęli się helscy Niemcy, którzy ją wraz z córeczką przenocowali, a rano wyprawili zpowrotem. Baba nieśmiała i ograniczona, nie
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
114