Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

stępy, widział je jak czarne błyskawice, pomykające wśród fal.
— Rybacy poławiają węgorze pilnie — mówił Kułak — bo to jedyna ryba tutaj, niezależna od wiatru, i która w mniejszych lub większych ilościach o pewnej porze stale jest, a więc stanowi stały dochód, na który liczyć można. Połów węgorzy — to opędzenie wydatków jesiennych, bulwa i choć trochę mąki na zimę.
Tomasz przypomniał sobie święto Matki Boskiej Wangorzowej.
Był piękny dzień jesienny, złoto-błękitny, ciepły. Wszystkie domy we wsi były posprzątane, pozamiatano nawet ulice, ściągnięto ze sznurów bieliznę, napieczono „kuchów”, a każdy rybak postarał się o kilka węgorzy dla siebie. Przed kościołem pojawiło się kilka kramików z wędlinami, z „worsztem”, i „dauerworsztem”, „jaegerworsztem” i „leberworsztem”, z trojerami, chustkami i różną odzieżą, wzniesiono nawet z żaglowego płótna namiot, w którym sprzedawano galanterję, cukierki i zabawki — wszystko biedniutkie, taniutkie, lecz jakże wspaniałe w oczach biednych rybaków i rybackich dzieci! A wszyscy byli wystrojeni — mężczyźni w granatowych marynarskich mundurach z czarnemi krawatkami na białych gorsach i w granatowych muckach, kobiety ubrane przeważnie czarno i w czarnych szalach, panienki w lakierkach, cienkich pończoszkach i miejskich, zgrabnych sukienkach — a twarze skupione i poważne — i to miłe, jedyne na całą Polskę w Suplikacjach — I na niewodach naszych błogosław nam, Panie! — A błogosławże wam, Panie Boże! — myśli Tomasz z rozrzewnieniem. — Błogosławże wam w waszej uczciwej, ciężkiej pracy!
Wangorze!
Bogactwo rybaka, przysmak gbura!
Przypomniało się Tomaszowi, co mu opowiadano o dawnych odpustach wangorzowych, o tłumach poboż-

127