Kupą sypnęli się do Edwarda Kunsztownego.
Stary wysłuchał i bez słowa zaprowadził ich do budy. Klucza nie było, więc wyłamali drzwi.
W budzie czuć było denaturatem, skórą i słabą, ale świdrującą w głowie wonią okropnie tanich cygar. Na półce stał dumnie skorzeń z jednym szwem.
— Doch uszył! — odezwały się głosy uznania.
Ktoś chwycił skorzeń, obejrzał i podniósłszy go wgórę, zawołał złośliwie:
— Jo, szew jest jeden, a tylko skorznia niema!
I potrząsnął śmiesznie pustą formą buta bez treści i bez związku.
Milczeli chwilę, a potem zaczęli ze siebie wzajemnie kpić. Przerzucali się kpinami tak, że niektórzy aż się za brzuchy ze śmiechu łapali. Ale to był humor szubieniczny, bo w duszach ich wrzała piekielna złość. Gdyby teraz dopadli szewieca, zabiliby go.
Ta złość wybuchła. Spluwając gęsto i mrucząc głośno poszli do mieszkania szewieca. Zastali bialkę, ledwo żywą ze strachu i tulącą do siebie zgoła nieprzestraszoną Agnes. Pokrzykując trochę i potrząsając groźnie pięściami, zaczęli ją wypytywać o męża, pozierając równocześnie, coby z rzeczy zabrać można, ale wkrótce zrozumieli, że zastraszona bialka jest głupia jak pień, a do wzięcia nic niema. Nawet te biedne i nieliczne sprzęty, jakie znajdowały się w izdebce, były pożyczone. Pokrzyczawszy tedy trochę — niezbyt głośno ze względu na dziecko — ponarzekawszy i zagroziwszy policją, odeszli, gorzko wymawiając jej nieszczerość i niewdzięczność męża, któremu tyle życzliwości okazali.
Nie omieszkali też zameldować o wszystkiem wójtowi, który „wdrożył kroki”, znacznie jednak powolniejsze od chyżych kroków zbiegłego szewieca.
Na tem narazie skończyła się historja szewieca z Gdańska, genjalnego wynalazcy butów o jednym szwie.
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
188