racji... Chociaż nie... Huragan morski trochę mnie poniósł, wymiął, ale z tego nie wynika, żebym się miał zaraz poddawać. Ha, bardzo słusznie!
Palił papierosa tak intensywnie i szybko, że ognik jego, wciąż się rozżarzając, świecił jak żywy. Wreszcie rzucony na ziemię papieros bryznął snopem iskier i w tej chwili zgasł, a Tomasz polawirował dalej przez mgłę.
— Kułak Larsenem nie jest! — mruczał Tomasz. — Ale niemniej jest człowiekiem dzikim. Dzicy ludzie mogą też być bardzo inteligentni. To z tą chucią itede itede, to są głupstwa znane. Pokazał mi wczoraj pomuchla, który trzymał w pysku drugiego, napół pochłoniętego pomuchla. Powiada: — Masz morze! — Ha, bardzo słusznie! Masz kolorki! — I cóż z tego? Czyż skutkiem tego, że ktoś się utopił, piękno morza jest mniej potężne?
Stał, patrząc z małego wzniesienia pod lasem na nieliczne światełka skrajnych domów wioski i ciągnące się między niemi a lasem i cmentarzem pole, na którem mgła, nieco rzadsza, bardziej była przepojona bladą księżycową poświatą.
Naraz w tej skrzepłej światłości załopotały ciężkie skrzydła, a równocześnie trzasnęły z ziemi olbrzymie cienie i zakołysawszy się w powietrzu, zdawały się szeregiem iść przed siebie.
Tomasz roześmiał się zcicha:
— Strachy morza! To ty, głupi Kułaku, rozwieszasz we mgle brudną bieliznę swych interesów, aby nią straszyć klientelę. Mancami straszysz! Ha, bardzo słusznie!
Szedł, narzekając półgłosem:
— O, jak ciężko! O, jak smutno na tem dnie wszechświata! W jakiż sposób wzmocnić bicie krwi, aby móc się od wewnątrz oprzeć piekielnemu ciśnieniu? Wzmacniaj serce, Kułaku, wzmacniej serce! Ale nie
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
190