— Norda szproty zjadła, zato pokazał się szpur od śledzi. My mamy mance śledziowe postawione. — Jo! Ale czy my aby dobrze mamy te mance postawione? Nie za wysoko albo nie za nisko? Czy ten śledź idzie głęboko czy płytko? Bo my mamy mance snadkie a tylko trzy głębokie...
Józk pali fajeczkę, milczy, tylko czasem pokaszluje i mruczy gniewnie, gdy matka na niego zerknie, lub gdy się Etta w niego weprze długiem, badawczem spojrzeniem. Myśli trochę o tem, że kaszle, kości go bolą, w piersiach go coś pcha, a rano znowu musi być wyjechany, musi wstać o czwartej rano, alać do bat mance, pół centnara lejpra, do siódmych potów mordować się antrybami lub wiosłami, żeby dostać za to miskę śledzi albo bretlingów.
Więc z głębi duszy i przemęczonego ciała wyrywa mu się przekleństwo:
— A żeby to rybołówstwo zimowe marno zdżineno! A żebym ja sam marno zdżinąl!
Bo jest mu bardzo źle i bardzo ciężko. Nikt mu już wprawdzie nic nie wymawia, ale na sumieniu jego cięży, cięży ta Dusza! Nie zrobił przecie nic złego, grzech cielesny, wyspowiadał się z niego, ksiądz odpuszczenie mu dał... A jednak straszno pomyśleć: — Człowiek się przez ciebie zmarnuje, zbawienia nie dostąpi, do piekieł na wieki pójdzie — i tyś go w otchłań zepchnął. Bo mówili mu ci, którzy Duszę w Gdańsku na Fiszmarkcie widzieli, że jest bardzo ładnie ubrana, w lakierkach chodzi, w kapeluszu, w rękawiczkach... Może się zepsowała? Cóżby wtedy było? Bałaby się może nawet wrócić, żeby jej wioska nie wygoniła...
I co on może zrobić?
Jedynie tylko — uciec. Do Niemca, na statek się zaciągnąć — i w świat! Tu mu źle, nikomu w oczy spojrzeć nie może, do nikogo się nie odzywa, siedzi jak w klatce — a tam wolność! Bernard Muża opowiadał mu, jak raz w Australji z ich statku uciekł
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
193