słoneczną i morską, pokiwał głową smętnie i powtórzył twardo:
— Bardzo słusznie!
A potem, gdy w pręgowatym kostjumie kąpielowym z godnością wszedł w fale morskie i stanąwszy w nich, obrzucił wzrokiem bezkreśne morze i bury horyzont, zakończył:
— Bardzo!
I zaczął się kąpać.
Lecz nawet kąpiel, choć rozkoszna, nie spłókała z jego głowy wspomnienia pięknej damy.
— Wdówka ponętna i w złoto oprawna — pomyślał, grzejąc się na gorącym piasku.
Ale czem prędzej odepchnął tę myśl od siebie.
To przecież nie miałoby żadnego sensu. Rzeczy dawno już przebrzmiałe. Pozostały po nich tylko wspomnienia słodkie i cierpkie zarazem, wspomnienia, do których się wraca, ale których ożywiać nie należy. A także przykro, że to już było dawno... Wszystko „było”, wszystko „dawno” — niby cóż zostało, co jest?
Z panią Łucją utrzymywał ścisłe przyjacielskie stosunki. Bywał u niej na prawach przyjaciela, nie w dzień wielkich przyjęć, lecz gdy nie było nikogo. Czasem przychodził codziennie, to znów pokazywał się raz na dwa miesiące. On ją podziwiał, ale życiem jej zajmował się mało pod pozorem, że nie ma prawa do tego, ona zajmowała się wszystkiem, co go dotyczyło i o wszystkiem wiedziała.
— Swoją drogą — myślał — dziwna kobieta. Czy ona jest zamknięta w sobie, czy też nie ma co skrywać... Odczucie artystyczne duże, zmysł estetyczny wrodzony, a równocześnie umysł praktyczny, wygodny, jakże kompromisowy!
Spojrzał w błękitne niebo.
Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
11